Top

Czy jestem typowym polskim cebulakiem?
Jaki będzie kontent?
Po co ja w ogóle to robię?

Ubudu, Bali, Indonezja

Zacznijmy od nazwy. Znajomi nazywają mnie królową cebuli (la reina de la cebolla), dlatego nie wyobrażam sobie innej nazwy dla mojego bloga. Kocham cebulę! To moje ulubione warzywo, które jem w kilogramach. Afrodyzjak. Najlepsza słodycz. Miód. W dodatku, jestem Polką, a to nasz narodowy symbol. Nie ma to nic wspólnego z tym, że jestem Polaczką – cebulaczką, dusigroszem i redneckiem (chyba hihi).  

Mount Batur Volcano, Bali, Indonezja 

Jaki będzie kontent bloga?

Będę tutaj pisać głównie o swoich podróżach i doświadczeniu w mieszkaniu za granicą, o tym, że nie zawsze jest kolorowo, o różnicach w studiowaniu i pracowaniu w innych krajach, co mnie najbardziej zaskoczyło, o tym jak podróżować, żeby nie zbankrutować. Znajdą się też porady jak szybko zaadaptować się w nowym miejscu, gdzie najlepiej zapoznać ludzi, jak szukać stażu i pracy za granicą, jak przygotować się do mieszkania w innym kraju (ubezpieczenie, dokumenty), gdzie szukać pomocy podczas choroby oraz jak efektywnie znaleźć pokój w Barcelonie bez Pań lekkich obyczajów i włoskiej mafii (zmieniałam mieszkanie 5 razy w przeciągu 3 miesięcy).

Porto, Portugalia
Mondulkiri, Kambodża
Granada, Andaluzja

Następnym tematem będą przygotowania do dłuższych wypadów poza Europę – co kupić, co zabrać, jak kobieta może spakować 8 kg bagażu na 3 miesięczny wyjazd, jakie szczepionki wykonać. 

Chefchaouen, Maroko 
SaPa, Wietnam
San Francisco, Stany Zjednoczone

Każdy kto mnie zna wie jak kocham autentyczne i spontaniczne podróżowanie. Autentyczność to dla mnie omijanie miejsc pełnych natrętnych ludzi, próbujących sprzedać nam breloczki, magnesy na lodówkę i inne tego typu badziewie w cenie „speszjal for ju maj friend 5 for 3”. Autentyczność to nie ślepe pożądanie za przewodnikiem „Lonely Planet“, który oprócz nas ma jeszcze mln+ osób na świecie. Autentyczność to oddalenie się od najbardziej turystycznego miejsca o 1 km i zobaczenie jak żyją inni ludzie, to próba integracji z nimi, spróbowanie lokalnych potraw, które nie zawsze przygotowanę są zgodnie z normami BHP. Nie interesują mnie wyjazdy All inclusive do 5 gwiazdkowego hotelu, bo wychodzę z założenia, że na takie wakacje przyjdzie jeszcze czas (Może jak założę rodzinę?). Zawsze wybieram opcję przebywania z lokalsami, spania w leśnych chatkach, w dżungli, na wiosce na hamaku, w autobusie nocnym dla karłów, który poza pasażerami przewozi różnego rodzaju ptactwo domowe, czy u kogoś na kanapie (tzw. couchsurfing). I to nie chodzi o redukowanie kosztów. Dla mnie jest to najlepszy sposób na poznawanie kultury i dotarcie do ludzi, a przecież o to właśnie chodzi w podróżowaniu. Nie jedziemy, żeby spędzić czas w hotelu, który niczym się nie różni od tego, w którym byliśmy rok temu w Meksyku czy 2 lata temu na Malediwach. No dobra, ma jeden basen więcej i większy wybór Tequili. Super opcją jest też nocowanie na kempingu. Zwiedziłam tak ze swoim chłopakiem całą Chorwację i Czarnogórę. Jesteśmy wtedy bardzo niezależni. Specjalnie na tę okazję zakupiliśmy namiot dwukomorowy, lodówkę turystyczną, stół i składane krzesełka. Kilka razy zdarzyło mi się spać w samochodzie, ale nie były to najbardziej komfortowe noce w moim życiu. Lubię też hostele i tzw. „dorm roomy”. To najlepsza opcja na poznanie ludzi, szczególnie przy podróżach solo.

Bingin Beach, Bali, Indonezja 
Mondulkiri, Kambodża
Amsterdam, Holandia

Najczęściej staram się odkyrwać wszystkie destynacje od NIEturystycznej strony. Nie interesują mnie oklepane miejsca, które można znaleźć w każdym przewodniku. Przed wyjazdem czytam o o kulturze, historii i obyczajach danego kraju. Sprawdzam rekomendowane rejony, czytam opinie innych podróżników na Tripadvisor oraz oglądam zdjęcia randomowych ludzi na Instagramie. Staram się próbować jak najwięcej lokalnych potraw, nawet najbardziej ekstremalnych rzeczy, takich jak żaby i robaki na patyku w Azji. Chociaż nie ukrywam, że tam było to dużym wyzwaniem, bo bardzo często nie miałam pojęcia co znajduje się na moim talerzu.

Sahara Desert, Maroko 
Kuang Si Waterfalls, Luang Prabang, Laos
Paryż, Francja

Od pięciu lat posiadam grupkę najlepszych na świecie przyjaciół, których poznałam na pierwszej wymianie studenckiej we Włoszech. Jesteśmy wręcz nierozłączni, staramy się widywać regularnie co kilka miesięcy. Genoveva jest w połowie Hiszpanką, a w połowie Meksykanką, natomiast Aissa Francusko-Senegalką. Szilvi pochodzi z Budapesztu, ale od roku mieszka w Madrycie. Lothar z Genui, ale tak jak i ja nie umie zagrzać miejsca na stałe, obecnie pracuje w Demokratycznej Republice Konga. Louise i Anais są z Nantes we Francji, ale od zakończenia studiów mieszkają w Paryżu i Londynie. Nina pochodzi z Dubrovnika, ale od 2 lat bezustannie zmienia miejsca zamieszkania. Podczas ostatniej wymiany poznałam kolejnych wspaniałych ludzi, z którymi jestem w stałym kontakcie. Cankata z Istambułu, Sandrę z Dusseldorfu, Ariannę z Rzymu i Simone z Mediolanu. Pochodzimy z różnych stron świata, jesteśmy wychowani w różny sposób, mamy różnorodne poglądy, kultury, wyznajemy odmienne religie, mamy inny kolor skóry, ale jesteśmy przyjaciółmi i szanujemy siebie nawzajem. Nie ma tygodnia, żebyśmy nie rozmawiali ze sobą na WhatssAppie lub innym komunikatorze. Czasem zdarza się, że nie widzimy się przez dłuższy okres czasu, ale nie ma to dla nas najmniejszego znaczenia, bo przy każdym spotkaniu czujemy się tak jakbyśmy nie widzieli się co najwyżej tydzień. Większość z nich niejednokrotnie odwiedziła mnie w Polsce. Z pewnością będą oni wspominani na tym blogu, jako, że 90% podróży w moim życiu odbyło się właśnie z nimi. Znajdą się tutaj przepisy na prawdziwą włoską carbonarę, focaccie, na senegalskie yassa poulet, meksykańskie guacamole i tacos, hiszpańską tortille de patatas, francuskie tarfitlette, portugalskie bacalhao, angielskie shepard’s pie, czy najpyszniejszy na świecie turecki ryż. Wszystkich tych dań nauczyli mnie moi wyżej wymienieni znajomi.

International dinner ze współlokatorami w Lizbonie 
Queima das Fitas, Coimbra 
Monsanto, Lizbona 
Belem, Lizbona, Portugalia 

Kolejnym tematem będą wydarzenia kulturowe, którymi jestem zafascynowana. Miałam okazję uczestniczyć w wielu z nich. Były to między innymi: Las Fallas w Walencji, największy festiwal światła w Lyon we Francji, Feria de Sevilla, La Cabalgata de los Reyes Magos w Barcelonie, La Semana Santa w Leon, Festival de los Patios Cordobeses w Kordobie, Carneval de Torres Vedras w Portugalii, Santos Populares w Lizbonie, Queima das Fitas w Coimbrze czy Carnevale de Venezia we Włoszech.

Las Fallas, Walencja, Hiszpania
Festiwal Światła, Lyon, Francja 
Gili Air, Indonezja 
Walencja, Hiszpania 
Angkor, Kambodża
Costa Alentejana, Portugalia 
Genova, Włochy

Po co ja w ogóle to robię? Czy mi się chce?

Nie wiem! Naprawdę nie wiem. Od dłuższego czasu wiele osób mnie na to namawiało. Moja współlokatorka z Lizbony mówiła: „Weź, załóż tego bloga, jesteś chodzącym szczęściem w nieszczęściu, będzie śmiesznie. Poza tym Tobie się nigdy buzia nie zamyka, to może byś się tam wygadała i dała mi spokój.”. Ja byłam przeciwna. Potem wyjechałam na dwa miesiące do Azji i co kilka dni dostawałam wiadomości typu: „Ej, czemu Ty nie założysz bloga? Ludzie czytaliby te Twoje pojebane historie”. Kiedyś mi to nawet przeszło przez myśl, ale mój chłopak powiedział: „Magda, daj sobie spokój, kogo to będzie interesować?” (Dzięki Adix!). I wtedy pomyślałam, że nie będę się wygłupiać, tyle jest tego typu treści na polskim rynku, zresztą ja nie mam na to czasu, jestem kobietą biznesu, powinnam się zając czymś konkrektnym, a nie życie blogierki mi w głowie na stare lata. Jednak.. kilka dni temu coś się we mnie przełamało, koleżanka powiedziała mi, żebym spróbowała, przecież nie mam nic do stracenia. I wtedy pomyślałam, „dlaczego nie?”. Może się zdarzyć, że za miesiąc skasuję tego bloga lub zmienię ustawienia na prywatne. Na chwilę obecną pisanie sprawia mi wielką przyjemność. (Zamiast kolejny dzień z rzędu wyjść na piwo i tapasy, postanowiłam zostać w domu i pisać!) Wiem, że nie jestem polonistką. Od zawsze miałam tzw. „lekkie pióro” i bogaty zasób słownictwa. (Ojjj, naczytałam się wielu książek!) Jednak od kiedy zaczęłam naukę języków obcych, mój polski spadł do poziomu Pana Mietka budowlańca. Błędów ortograficznych nie robię (dzięki Mamuś za zmuszanie mnie za dzieciaka do przepisywania tych samych wyrazów po sto razy), ale coraz częściej zdarza się, że brakuje mi słów i robię wiele powtórzeń. Wybaczcie mi to. Znowu wróciłam do czytania i mam nadzieję, że efekty będą zauważalne. 

Mother Temple of Besakih, Indonezja 

Dla kogo to robię? Przede wszystkim dla siebie i swoich przyjaciół, bo chcę wracać wspomnieniami do tych najpiękniejszych lat swojego życia. Mogłabym godzinami opowiadać o podróżach. A podobno jest tak, że jak się coś w życiu robi z pasją, to owocuje to i szybko przynosi zauważalne efekty. Czas pokaże..    

Nature Park of Arrábida, Portugalia
São Miguel, Azory, Portugalia

Czemu po polsku? Z czasem chciałabym pisać też o angielsku, bo zależy mi na tym, aby moi międzynarodowi znajomi mogli czytać te wpisy. Kilkoro już zapowiedziało, że będzie sobie tłumaczyć i regularnie tutaj zaglądać. Jednak uważam, że sobą i tylko potrafię być w swoim ojczystym języku. Nie każdy rozumie moje żarty i sarkastyczne poczucie humoru. (Może po prostu go nie mam?) Znaczącym faktem jest również to, że posiadam doświadczenie i wiedzę odnośnie wiz do USA, procedur wyjazdowych na wymiany, dokumentów i ubezpieczeń tylko z perspektywy 100% Polki.

Porto, Portugalia
Kampot, Kambodża
Algarve, Portugalia 

Czy ktoś poza mną będzie tutaj w ogóle zaglądał? Mama, tata, Adi, babcia, przyjaciele (podobno), a to już jakiś sukces.

Enjoy,
Cipolla ( z wł. „cebula”)

Kho Phi Phi, Tajlandia 

Komentarze:

  • 31 stycznia 2018

    la reina de cebollas
    ~kw

    Odpowiedz...
  • 1 lutego 2018

    Trzymamy kciuki!!

    Odpowiedz...
  • 1 lutego 2018

    😉

    Odpowiedz...
  • 13 września 2019

    Nie chce wyjść, że się czepiam, ale trochę nie rozumiem takiego pisania paru akapitów o tym jak to się jest innym niż wszyscy inni i nie podróżuje się z Lonely Planet tylko się idzie poza utartym szlakiem, a potem wstawiania zdjęć z Angkor Wat, Kij Phi Phi, wieży Eiffla i jedzenia robaków na patyku w Tajlandii (serio, kto z lokalsow je robaki na patyku które są tak przypieczone że smakuja jak węgiel?). Co jest złego w zwiedzeniu tych miejsc? Wiadomo że najlepsze i najpopularniejsze miejsca przyciągają ludzi i gdybyśmy usilnie ich unikali (dla zasady? Żeby pokazać jakim to się jest innym podróżnikiem? Oryginalnym?) to by nas wiele ciekawych miejsc ominęło.

    Odpowiedz...
    • Magda Staszewska

      13 listopada 2019

      To był mój pierwszy w życiu wpis i szczerze to nie wiem co autor miał na myśli. Z roku na rok jestem coraz bardziej świadomym podróżnikiem i zupełnie inaczej planuję swoje wypady. Ja lubię akurat robaki na patyku, smakują jak chipsy hahaha, w Azji byłam jakiś czas temu, Paryża szczerze nie znoszę. Wiadomo, że czasem też zwiedzam turystyczne miejsca, bo jak w życiu chociaż raz można nie zobaczyć Koloseum czy Sagrady Familii?

      Odpowiedz...
  • 20 listopada 2019

    Bardzo miło się to czyta i fajne są takie perspektywy:) zwłaszcza, że odnajduję w tym trochę siebie, bo też piszę o podróżowaniu i o tym, jak to zmienia perspektywy. Też zaczęłam pisac bloga (tylko trochę ciężko przy tym z czasem i zagraniczną uczelnią) i sprawia mi to ogromną frajdę! Piszę go zarówno po polsku jak i po angielsku. Myślę, że to co robisz ma sens 🙂

    Odpowiedz...

napisz komentarz