Top

Na początku roku wyszłam z inicjatywą wyjazdu do Azji. Wszystko było bardzo spontaniczne. Tak jak lubię najbardziej. Stwierdziłam, że kończę studia i chcę wyjechać gdzieś daleko na dłuższy okres czasu. (Bo kiedy jak nie teraz?). Już od dawna wspominałam dziewczynom o tym pomyśle, ale były to dalekie plany. Po Wielkanocy wraz z Aissą (z Francji) zakupiłyśmy bilety. Po tygodniu postanowiła do nas dołączyć Genoveva (z Hiszpanii). Trudno było nam się zorganizować, bo ja mieszkałam wtedy w Portugalii i byłam zajęta pisaniem pracy dyplomowej, Aissa we Francji uczyła się do egzaminu, który miał zadecydować o jej specjalizacji lekarskiej, a Geno jak zwykle dużo imprezowała w Madrycie. Co tydzień próbowałyśmy umówić się na Skypie na planowanie poszczególnych etapów podróży, ale nigdy nie doszło to do skutku. Kupiłyśmy bilety do Bangkoku. (Aissa z Mediolanu, a Geno z Warszawy – przyleciała do mnie kilka dni wcześniej i poleciałyśmy razem do Azji.)

Kuala Lumpur, Malezja

Każdy nocleg rezerwowałyśmy z dnia na dzień, czasami z 2-3 dniowym wyprzedzeniem. Poza Malezją. Za pomocą strony booking.com dokonałyśmy rezerwacji w wypasionym apartamentowcu. Udało nam się też uzyskać 20% zniżkę. To miał być czas relaksu, wspólnego gotowania, wylegiwania się i babskiego spa. Kiedyś zobaczyłam na Instagramie zdjęcie koleżanki w basenie gdzieś bardzo wysoko, z widokiem na całe miasto. Zapytałam ją o szczegóły. Powiedziała mi, że był to airbnb w Kuala Lumpur i nie kosztował milion monet. Postanowiłam, że kiedyś tam pojadę. Tak też się stało. Zarezerwowałyśmy nocleg na 3 noce. Byłyśmy super podekscytowane.   Po Tajlandii, Laosie, Wietnamie i Kambodży przyleciałyśmy do Kuala Lumpur. Byłyśmy już bardzo zmęczone tymi nocnymi transportami, spaniem po kilka godzin dziennie, dzieleniem pokoi z obcymi ludźmi, chodzeniem po kilkanaście kilometrów po dżungli i wszechobecną wilgocią. Chciałyśmy odpocząć na 40 piętrze w basenie w naszym cudownym apartamentowcu. Od kilku dni żyłyśmy tą myślą. Doleciałyśmy. (Uf, przeżyłam, każdy kto mnie zna, wie jak bardzo boję się latać.) Odebrałyśmy bagaże i zamówiłyśmy Uber-a. Od początku byłyśmy pod wrażeniem poziomu języka angielskiego, nowoczesnością. Przy lotnisku znajdowało się ogromne centrum handlowe.   Podjechał samochód. Po podaniu adresu kierowca powiedział nam, że to był świetny wybór i lepszej lokalizacji i budynku z widokiem nie ma w całym mieście. Byłyśmy jeszcze bardziej nakręcone. Dojechałyśmy na miejsce. Apartamentowiec robił wrażenie. Nie mogłyśmy znaleźć recepcji ani żadnego punktu zaczepienia. Jak się okazało był to budynek mieszkalny. Ochroniarz powiedział nam, że potrzebujemy numeru mieszkania. W naszej rezerwacji nie było takiej informacji. Nie miałyśmy Internetu. Wszystkie kawiarnie, restauracje i sklepy były zamknięte z powodu święta narodowego. Byłyśmy głodne. Nie miałyśmy pieniędzy, bo zapomniałyśmy o wymianie waluty na lotnisku. Nie wiedziałyśmy co robić. W końcu podeszłam do jakiegoś młodego chłopaka i zapytałam czy udostępni nam WiFi. Zgodził się. Super. Dziewczyny przez 15 min zużyły prawie całą jego baterię. Nagle on gdzieś poszedł. (Telefon został z nami). Za chwilę wrócił z ładowarką, soczkami i milionem przekąsek. (Wspomniałam mu wcześniej, że jesteśmy głodne i nic dzisiaj nie jadłyśmy.) Dodzwoniłyśmy się do właściciela, który oznajmił nam.. że pokój jest już wynajęty przez kogoś innego, bo myślał on, że nie przyjedziemy. (Na jakiej podstawie????? Przecież miałyśmy potwierdzoną rezerwację, która widoczna jest na naszym koncie na booking.com. Nic nie odwoływałyśmy!) Stwierdził on, że nie przyjedziemy, o tak po prostu. Oczywiście Geno jak zwykle była zbyt miła i uprzejma. Wzięłam od niej telefon i rozpoczęłam awanturę. Facet był totalnie z kosmosu, nie widział w tym żadnego problemu. Powiedziałam mu, że nas oszukał i jego obowiązkim jest znaleźć nam teraz nocleg, którego poniesie koszty, bo nasze konto bankowe i tak zostanie obciążone przez booking.com, jako, że nie odwołałyśmy rezerwacji. To wszystko wyniknęło tylko i wyłącznie z jego winy, bo chciał sobie podwójnie zarobić. W ten weekend odbywało się święto narodowe, wszystko w całym mieście było zarezerowane. Po dłuższym czasie wysłał nam kilka ofert, ale każda była kilkukrotnie droższa. Byłam wściekła. Postanowiłam, że pójdę z Alim (tak nazywał się ten chłopak) i zobaczę taras widokowy i basen. Na górze zaproponował mi nocleg w swoim mieszkaniu. Wróciłam i oznajmiłam dziewczynom, że będziemy spać u niego. Da nam drugą parę kluczy i będziemy mogły korzystać ze wszystkich udogodnień budynku.. Aissa od razu się zgodziła, powiedziała, że mu zapłacimy i ugotujemy coś dobrego. Geno ten pomysł się nie spodobał. Miała zapewne już wizję sprzedania nas za kilka wielbłądów. I tak nie miałyśmy lepszej perspektywy, bo wszystko w okolicy było zajęte lub z powodu święta kosztowało 10x więcej.

Od lewej Ali, ja, Aissa i Geno

Kolejne 4 dni spędziliśmy razem. Przez 2 pierwsze noce Ali nie spał z nami, bo nie chciał, żebyśmy czuły się niekomfortowo. (Obcy chłopak zostawił nam swoje mieszkanie, jedyną parę kluczy jaką posiadał, wyszedł o 22 i wrócił dnia następnego). Postanowiłyśmy, że przygotujemy śniadanie. Okazało się, że nie jadł on w życiu nie jadł naleśników, awokado, papai ani mango. Bardzo chciał nam pomóc w przygotowaniach, dałyśmy mu do pokrojenia w kostkę cebulę. Zrobił to. Niestety, nie wiedział, że wcześniej należy ją obrać.. Mieliśmy zatem cebulę ze skórką.

Francuskie Crêpe przygotowane przez Aissę.

Przez cały pobyt traktował nas jak swoich najlepszych przyjaciół, codziennie kłóciliśmy się o to kto będzie płacił, bo uznał, ze jesteśmy jego gośćmi i w jego obowiązku jest pokrycie wszelkich kosztów. Absurd. Oczywiście, nie godziłyśmy się na to. Raz przydarzyła się sytuacja, że podeszłam do ulicznego sprzedawcy i zapytałam ile kosztują obiektywy do telefonu (nawet nie byłam zainteresowana zakupem), po czym odeszłam. Chwilę później Ali kupił je i podarował mi jako prezent. Pierwszego dnia zaprosił nas do arabskiej restauracji i zamówił shishę dla każdego, siedzieliśmy we 4 przy stole, każdy ze swoją fajką..

Arabska restauracja do której zabrał nas pierwszego dnia.

Ali to 24 letni chłopak z Omanu, który przyjechał do Kuala Lumpur, żeby nauczyć się języka angielskiego. (Wydawało nam się to dziwne, bo Malezja nie jest najczęściej wybieranym miejscem na tego typu usługi.) Codziennie chodził na zajęcia do szkoły językowej. Jest to przesympatyczny i bardzo dobrze wychowany chłopak, ale kompletnie nieświadomy otaczającego go świata. Zamknięty. Po przyjeździe jego brat zaprowadził go do arabskiej restauracji i od tej pory jadł jedynie tam. Nie znał miasta. Ludzi. Nie miał żadnych przyjaciół. Zabrałyśmy go na typowe dla tego regionu pierożki, które poleciły nam koleżanki, przebywające w Malezji miesiąc wcześniej. Pojechaliśmy razem do świątyń w skałach. Porozumiewanie się z nim nie było najłatwiejsze, bo jego angielski był na bardzo niskim poziomie. W dodatku na każde pytanie odpowiadał – Nie wiem lub Chcę robić to co wy. Czasem nic nie mówił albo po prostu się uśmiechał. Często robił nam zdjęcie i nagrywał nas z ukrycia. Jego zachowania odbiegały od normy, ale wiedziałyśmy, że jest dobrym człowiekiem. Jedynie trochę zagubionym..

Geno i lokalne przysmaki

Do tej pory dostajemy od niego wiadomości, że jesteśmy jego najlepszymi przyjaciółmi, rodziną i nauczyliśmy do tak wielu nowych rzeczy, że będzie nam wdzięczny do końca życia. Na koniec poprosił nas o wpisy do swojego notesu na pamiątkę wspólnie spędzonych chwil..

Fragment naszych wpisów do notesu Ali.

Komentarze:

  • 6 maja 2018

    Zdjęcie w basenie najlepsze 😍 Chętnie wybralabym się tam

    Odpowiedz...

napisz komentarz